PORANNY POLIGON

In Życie Po Babsku by Basia7 Comments

Poranki stały się nieznośne, chyba dlatego, że codziennie rano, prócz mojej kotki, która jest punktualna i zastępuje mi budzik, pod kołdrę wskakuje mi Pani Jesień. Każe mi usiąść na brzegu łóżka i powiedzieć zaklęcie, które na szczęście nigdy nie działa „kurczaczek, nie dam dzisiaj rady”.

Jednak daję …

Poranki są wyścigiem z kanapkami, które trzeba zmontować. Bułki wyskakują mi z zaspanych dłoni i lądują na podłodze, z której radośnie porywa je mój niezawodny pies. On, a raczej ona, nie wie co to czas i potrafi stać w drzwiach kuchni jak posąg w nadziei na szczęśliwy los.

Poranki to wyścig z czasem, bo bywa i tak, że trzeba nauczyć się wspólnie z dzieckiem paru dat, słówek z angielskiego, albo budowy „czegośtam” z przyrody. Nauczyciele w podstawówce też jakby czasu dziecka nie liczą. Tyle tych faktów, fakcików i fakciątek, które mała głowa ma objąć i przyjąć, że popołudnie tego nie pomieści i trzeba wykraść trochę minut z poranka. Bo a nuż uda się wskoczyć na wyższy poziom, niż to już zostało zakodowane w szkolnej hierarchii.

Dlatego kiedy jadę rano do pracy w ubraniu, nad którym nie mam żadnej kontroli i z makijażem, który czasem zapomniał o nosie, albo policzku, czuję się usprawiedliwiona. A nawet odrobinkę sama siebie przytulam. Mój samochód trochę ostatnio się dławi i coś mu tam podcieka. W środku panuje radosny nieład, gdzie pomoce do szkoły mieszają się na siedzeniach z kurtką „na wszelki wypadek”, papierkiem po batoniku i butelką po wodzie. Wszystko to jest odbiciem mojego porannego chaosu i wita mnie przyjazną przestrzenią.

Słońce świeci, dzieci mijają mnie w drodze do szkoły i każą szerzej otworzyć oczy, bo czasem w ramach rozrywki lubią sobie wskoczyć prosto pod mój samochód i tylko te oczy szeroko otwarte ratują sytuację. Sklep przy drodze otwiera swoje drzwi i pierwsze samochody zaczynają ustawiać się na parkingu, a ludzie wyzawijani w swetry i kurtki, jesienni równie jak ja, truchtają po bułeczki, soki i napoje energetyczne, żeby ich dzień zmienił wątłe kolory na trochę radości.

I właściwie nie wiem, gdzie leży sekret. Jesienny poligon poranny nagle zmienia się w kolejny dzień, w którym nastąpi balans dobrego i tego z czym będę się mierzyć. Czy to ludzie, którzy mnie mijają? Czy mój samochód pełen tego bałaganu, który ma znaczenie? Czy może poranne powietrze? Dojeżdżam do pracy obudzona do życia, z iskrą, która już się gdzieś tam tli delikatnie i pewnie za chwilę zaświeci jaśniejszym światłem.

Tak nieśmiało sobie myślę, że wszystko ma swoje miejsce i czas. Mam prawo do negatywnej afirmacji, gdy szarówka za oknem układa mnie z powrotem do snu, choć kot i budzik są innego zdania. Latające bułki, które zbiera z podłogi moja suczka też mają swoje miejsce w rytuale poranka, więc zawsze mam jedną w zapasie. Nie dla mnie te porady, żeby wstać nogą prawą, uśmiechnąć się do siebie w lustrze i przekonać twarz bez makijażu, że jest wspaniale, gdy jeszcze wspaniale nie jest. Bo będzie dopiero za godzinę.

Poranny poligon jest jak jesień. Trochę mgły, czasem siąpi gęsty deszcz, ale zawsze w końcu zaświeci słońce. Liście szeleszczą pod stopami, a w nich kolczaste kasztany i jeże szukają schronienia. Płaszcze w kolorową kratę kuszą na zgrabnych manekinach, a wieczorem nareszcie mam powód, żeby wypić grzańca. Maliny bardziej kwaskowe, ale to przecież ciągle maliny.

Wracam z pracy, patrzę na dziecko, myję balkon, bo moja stara suczka już nie przestrzega savoir vivre i zrobiła sobie na nim toaletę. Potem nazbieram jabłek i upiekę kolejną szarlotkę.

Rozglądam się i widzę, że wszystko jest na swoim miejscu.

Ja też.

♥♥♥

Barbara Lew

Share this Post