Babownia

FELA

In Opowiadania, Różności, Życie Po Babsku by BasiaLeave a Comment

.2020

Fela popatrzyła na swoje palce. Były … Jak to mówią? Sękate. Siedziała spokojnie i przeniosła wzrok na ogień, który tańczył w kominku. Wiedziała, że jest jeszcze trochę czasu. Samotność ma swoje zalety, choć jest tak bardzo niechcianym stanem. Fela nie miała nic przeciwko swojemu własnemu towarzystwu. Przecież była ze sobą już osiemdziesiąt cztery lata i lubiła siebie.

Podeszła do choinki, która stała pośrodku dywanu, jeszcze ciemna i smutna, ale gdy w żyły światełek popłynął impuls elektryczny, rozjarzyła się wesoło i kolorowo. Tak też poczuła się Fela. Kolorowo i wesoło, w żółtych spodniach, zielonym sweterku z reniferem i ze świeżo zafarbowanymi włosami.

Przyniosła z kuchni wyblakły zeszyt w niebieskiej okładce i otworzyła na jednej z pożółkłych stron. Data głosiła jednoznacznie, że zapiski dotyczyły roku 1970.

Czekała na swojego gościa.

Wiedziała, że wcale nie musi wybić północ, aby zjawiły się jakieś duchy, wystarczy, że ona – Fela, wypowie magiczne słowa. Była spokojna, bo znała rytuał i cierpliwość zawsze się opłacała.

Spoglądała na wigilijny stół, słuchała kolęd Preisnera, które mruczały gdzieś w tle i ona sama też pomrukiwała do rytmu, bo nie było jej już dane śpiewać donośnym głosem jak dawniej. Popijała herbatę z dereniówką i miodem, i śpiewała tak, jak potrafiła.

Nakrycia były dwa. Identyczne talerze i sztućce, te pierwsze w maleńkie różyczki, ze złoceniami na brzeżkach przytartych od wielokrotnego mycia. A do tego jeszcze dwie szklanki z rżniętego staroświeckiego szkła, mieniące się kolorowo w świetle lampek.

Fela dorzuciła do ognia i spojrzała na zegarek – osiemnasta trzydzieści. Chyba wystarczy. Najwyżej się nie uda, choć zeszyt wskazywał jednoznacznie na to, że należy zrobić wszystko, żeby się udało.

Usiadła, zaplotła palce obu dłoni, przymknęła oczy i powiedziała głośno: Chodź, chodź, nie bój się.

Za chwilę spojrzały sobie w oczy. Ona i jej gość. Młoda kobieta po trzydziestce była lekko oszołomiona i zaróżowiona, ni to od mrozu, ni to od wypitego alkoholu. Oswajała się z blaskiem kominka i choinki, a potem z westchnieniem powiedziała: Znów mnie tu ściągnęłaś. Dlaczego?

-Może raczej powinnaś spytać „po co?” – odparła Fela – Czy tak nie jest lepiej dla nas obu? Czy dzięki temu nie żyje ci się choć trochę łatwiej niż mnie? I możesz pomóc.

Kobieta zaczęła grzebać łyżką w talerzu, który Fela napełniła grzybową zupą z uszkami i przyznała: Przydajesz się. Łatwiej mi podejmować decyzje.

Przydajemy się sobie obie – Fela spojrzała jej w oczy i pogładziła kobietę po szczupłej dłoni – ale obiecuję, że to już ostatni raz. Po prostu chciałam ci przypomnieć, że już czas zabrać tego chłopca do szpitala.

.1959

Sześćdziesiąt jeden lat wcześniej, w wigilijny wieczór, pewna młoda kobieta postanowiła umrzeć z powodu niemiłości. Mężczyzna, który rok wcześniej złamał jej serce, kołysał już na rękach synka, który urodził się w małym wadliwym ciałku. Kobieta była pewna, że jej złe myśli popłynęły ku dziecku po zdradzie jej ukochanego Piotra i przyniosły jego dziecku chorobę. Smutek, samotność i wyrzuty sumienia pomogły jej wybrać. Tego dnia zażyła potężną dawkę środków nasennych, które bogato popiła alkoholem. Na jej szczęście lub nieszczęście, do jej mieszkania w kamienicy, zapukał sąsiad, któremu zbrakło soli i na kuchennym linoleum znalazł jej chłodne ciało, w którym jeszcze tliło się życie. Gdy karetka zabierała dziewczynę do szpitala, podał sanitariuszom jej dane osobowe – Felicja Grochowska, lat dwadzieścia cztery.

Kolejny rok Felicja spędziła w podróży pomiędzy różnymi szpitalami. Studia i praca magisterska utknęły w miejscu i nie miały już żadnego znaczenia. Liczył się tylko on – były narzeczony, którego synek właśnie umierał. Felicja w dalszym ciągu miała plan na piękne odebranie sobie życia w kolejną Wigilię Bożego Narodzenia. Dokładnie rok po pierwszej próbie. Tym razem w obcym miejscu i na obcej ziemi, żeby nikt nie znalazł jej w starym białostockim mieszkaniu.

Na początku grudnia 1960 roku wyruszyła w Bieszczady, które były wtedy tak dzikie, że ludzie na północy Polski opowiadali sobie o nich niestworzone historie.

Wynajęła pokój w Cisnej, u rodziny, która nosiła jakieś ukraińsko brzmiące nazwisko. Przyjechała tam tydzień przed Wigilią z zamiarem wyjścia w surowe góry i pozostania w nich na zawsze.

I chyba plan powiódłby się, bo syn Piotra zmarł przed świętami.

Gdyby nie pewna kobieta.

Gdyby nie ta dziwna mgła.

Gdyby nie mężczyzna, który pojawił się później.

.2010

Wigilia roku 2010 tonęła w puszystej bieli. Mróz pomalował szyby białostockiego mieszkania tak jak kiedyś, w bardzo odległej przeszłości, pomalował szyby jej kwatery w Cisnej, w czasach, gdy włosy Feli były długie i jasne, a oczy miały niebieską barwę. Fela spojrzała na swój telefon. Milczał jak zawsze, bo jej przyjaciółki spędzały świąteczne chwile ze swoimi mężami, partnerami, a wdowy z dziećmi i wnukami. Gdyby ona kiedyś wybrała inaczej. Gdyby się udało spełnić bieszczadzki plan.

Zdrzemnęła się w pustym pokoju, którego nie oświetlało żadne drzewko i żadna świeczka Caritasu. Zbudziło ją nierówne poskrzypywanie, a pokój zasnuła dziwna mroźna mgła.

Umarłam – pomyślała wesoło Fela – W końcu się udało!

Podeszła w kierunku mgły i wsunęła tam dłoń. Mgła była zimna, ale miła w znajomy sposób.

-Witaj stara przyjaciółko – Fela powiedziała do mgły i w tej chwili aż podskoczyła, bo jej rękę pochwyciła obca dłoń w dziwnie znajomej rękawiczce – szarej w różowe wiewiórki, pracowicie wydzierganej kiedyś na drutach.

Przestraszona Fela cofnęła się do swojego bezpiecznego miejsca na ziemi, nieświadomie ciągnąc za sobą właścicielkę szarych rękawiczek.

.1960

Skrzyp, skrzyp, skrzyp … Brązowe trapery skrzypiały w coraz głębszym śniegu, a para, która buchała Felicji z ust kłębiła się wokół niej i zamarzała na rzęsach i brwiach. Dziwna mgła powoli opadała na ciemniejący świat i tężała na drelichowej kurtce dziewczyny. Robiło się zimno. Bardzo zimno, ale tak właśnie miało być. Miało być coraz zimniej, aż do nieprzytomności. Długie jasne włosy wymykały się spod wełnianej gryzącej chustki i bardzo szybko pokrywały się szronem, takim samym jaki pokrył już brwi i rzęsy. Szła mozolnie przed siebie zapadając się w śnieg, coraz wolniej i wolniej, w oczekiwaniu na zupełne znieczulenie zimnem i mrokiem.

Stara kobieta pojawiła się znienacka.

Mam majaki – Felicja była pewna, że to duch ze świata cieni przyszedł, żeby zabrać ją na drugą stronę. Kobieta była tak bardzo podobna do jej babci – Maryśki Wiązowskiej.

Idę do ciebie babciu – zamruczała, ale tamta chyba jej nie usłyszała, więc Felicja wyciągnęła do niej rękę w szarej rękawiczce w wiewiórki.

Zabierz mnie – poprosiła, a tamta wzięła ją za rękę i zabrała gdzieś, gdzie dziewczyna poczuła ciepło i przyjemny półmrok.

Tak się umiera od mrozu – pomyślała – robi się ciepło, później gorąco, a jeszcze później nastaje koniec.

Umieram – powiedziała z zadowoleniem i cholernie się zdziwiła, gdy coś uderzyło ją w policzek, a kobiecy głos, trzęsąc się ze zdenerwowania, albo starości, oznajmił – ani mi się waż smarkulo, nie teraz!

.2010

Dwie kobiety patrzyły sobie w oczy w smutnym mrocznym pokoju. Młoda zaskoczona uderzeniem w policzek, a ta starsza z nagłym błyskiem zrozumienia w oczach. Druga szansa. Czasem podobno ją dostajemy. Może ta właśnie należała do niej. Szybciej niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich dwudziestu lat Fela pobiegła do kuchni i zagotowała wodę na herbatę. Za kilka minut przyniosła młodej kobiecie kubek parującego płynu pełnego cytryny i miodu, i wcisnęła go w jej zgrabiałe dłonie. |Znalazła w szafie buty z kożuszkiem i narciarskie grube wełniane skarpety, i wsunęła je dziewczynie na nogi. Śpieszyła się jak mogła, bo nie wiedziała ile ma czasu, a istota, którą kiedyś sama była, oszołomiona, piła łapczywie gorący napój.

-Sucha czapka, włosy wytarte i związane w supełek, ciepłe rękawiczki z goretexem, dobre buty i koniecznie koc do plecaka. Będzie miała większe szanse, żeby uniknąć odmrożeń – Fela, mówiła sama do siebie, równocześnie w pośpiechu wciskając na dziewczynę sztuki odzieży, a oczy tamtej powiększały się z chwili na chwilę ze zdumienia. Minęło dziesięć minut i gdy Fela wróciła do pokoju z ciepłą kurtką, która od kilku lat leżała schowana w najgłębszym pudle pawlacza, zobaczyła tylko puste krzesło i kałuże stopniałego śniegu obok starych brązowych traperów.

Położyła się spać z dziwnym uczuciem, że kolejnego dnia już nie będzie.

A jednak obudziła się. Za oknem prószył drobny śnieżek. Mały wróbel siedział na parapecie i niemrawo szukał w karmniku okruchów z poprzedniego dnia. Fela spuściła swoje pokiereszowane starymi bieszczadzkimi odmrożeniami stopy na zimną podłogę i znieruchomiała. Pamiątka sprzed lat znikła.

Stopy. Znów miała wszystkie palce u stóp.

.1960

Franek wracał z ostatnią choinką na saniach. Sprzedał pięć innych, podebranych nielegalnie z młodnika, ale wiedział, że kradzież się nie wyda, a przynajmniej nie tego dnia, bo ludzie myśleli już tylko o świętach. Nawet milicjanci w tych stronach nie rwali się do pracy w wigilijny wieczór. Nie poganiał konia, choć mróz był bezlitosny. Widział, że zwierzę grzęzło w śniegu i było mu go szkoda. Pociągnął z butelki ostrożnie, żeby usta zbyt mocno do niej nie przywarły w tym zimnie i samogon miło rozgrzał mu gardło i żołądek. Oczy mu się śmiały, bo wiedział, że żona i dzieci czekają na choinkę, którą właśnie wiózł z prawdziwą dumą, bo zostawił dla nich najdorodniejsze drzewko.

– Jodła będzie pachniała aż do Gromnicznej – pomyślał i właśnie w tej chwili to zobaczył.

Kształt na poboczu pokryty świeżym puchem przypominał zgiętego wpół człowieka, który przykucnął dla odpoczynku. Franek splunął przez ramię od uroków, bo nigdy nie wiadomo, czy to bies nie czyha na zapóźnionego woźnicę i chciał pojechać w swoją stronę, ale kształt nagle się poruszył i próbował owinąć czymś, co przypominało Frankowi dziecięcy koc.

Bał się. Jak każdy normalny człowiek bał się, ale była Wigilia i nie mógł udawać, że to coś przy drodze było złudzeniem. Wygramolił się z sań i chcąc nie chcąc przyjął rolę wybawiciela Felicji.

Do domu dotarł z choinką i ludzkim zawiniątkiem na pace sań, okrytym troskliwie kocem i bydlęcą skórą. Wraz z żoną rozwinęli kobietę, napojoną samogonem, z przemarzniętej odzieży i Franek z ulgą zobaczył, że jej policzki lekko poróżowiały.

Była wystrojona jak kosmitka. Jego Maryśka aż zapiszczała gdy zobaczyła puszysty kocyk w kolorowe słonie i czerwone buty z kożuszkiem. Była tak przejęta, że nawet nie zauważyła chwiejnego kroku męża.

W Wigilię 1960 roku Franek nareszcie zrozumiał, po co zawsze zostawiają puste miejsce przy stole dla zbłąkanego wędrowca.

.2022

Drugie szanse…

Fela siedziała spokojnie i patrzyła na płonącą świecę. Jutro Wigilia – pomyślała.

Sięgnęła po drewniane, wyświechtane czasem pudełko.

Czarno – białe fotografie. Franek, Maryśka w botkach z kożuszkiem, trójka ich dzieci – dwie dziewczynki i najmłodszy Tomek, który przytula kocyk w słoniki, na zdjęciu bez kolorów, choć ich eksplozja jest w jej pamięci. Malutkie dziecko uśmiecha się, ale nikt nie wierzy, że dożyje dziesiątych urodzin, bo wada wrodzona w połączeniu z bieszczadzką biedą nie rokuje dobrze.

Wypłowiałe kolorowe zdjęcia. Franek i Maryśka z włosami przyprószonymi szronem i ich dzieci. Wciąż trójka. I jeszcze Fela na połoninach. Nawet nie pamięta kto zrobił jej to zdjęcie.

I jeszcze kolejne. 1971 rok. Tomek i Fela jadą jej żółtym Fiatem powalczyć o życie dla Tomka. Żeby później Tomek mógł kogoś pokochać, śmiać się pełną piersią i smucić pełnią smutku, gdy przyjdzie taka potrzeba. Przydały się kontakty, które zdobyła podczas studiów.

Jej druga szansa.

Pod jej dom podjechał samochód. Do mieszkania wpadł najmłodszy syn Tomka, zaróżowiony od chłodu, nie mrozu, bo zimy już nie te same co kiedyś.

– Bierzemy walizki pani Felu?

– Jasne – odparła z uśmiechem. Zdmuchnęła świeczkę i wyszła za przystojnym chłopakiem. W końcu mieli długą drogę do przebycia w Bieszczady, więc trzeba ruszać. Klucz szczęknął w zamku. Na schodach zaszurały jej botki, a Fela ciasno owinęła się tęczowym szalikiem i naciągnęła na dłonie rękawiczki w wiewiórki.

Mieszkanie czekało w ciszy i tylko trzy zegary szemrały nierównym rytmem.

Na stole, obok pudełka ze zdjęciami, została mała karteczka.

Chwiejnym pismem nakreślone były trzy linijki:

Na wypadek, gdybyś wpadła bez zaproszenia,

Wesołych Wszystkich Pozostałych Świąt moja Młodsza Siostrzyczko

I dobrego życia.

Fela

Opowiadanie jest moją własnością zgodnie z Ustawą z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Share this Post