Szkoła. Reforma. Podstawa programowa. Kim ma być nauczyciel w nowej szkole? Kim uczeń? I gdzie jest miejsce dla rodzica?
PONARZEKAJMY
Bardzo dużo szumu w mediach, ale i na bazarach, gdy w dni targowe ludziska mają chwilę na pogawędkę, o tym, że szkoła jest do poprawki. Bo nie uczą szacunku i nie uczą patriotyzmu. Gdzie ci dawni profesorowie i nauczyciele z powołania, co nawet rodziny nie zakładali, byle tylko nieść ważny kaganek oświaty? Programy szkolne są do niczego. Chcą ludzi wyspecjalizować, a gdzie cenne wykształcenie humanistyczne?
Im mniej wspólnego z edukacją ma dziadek Jasia, tym więcej ma do powiedzenia. Bo trzeba wrócić do tradycji i dobrych sprawdzonych wzorców nauczania i wychowania. A tam, wrócić… Zmianę trzeba zrobić w kierunku nowo-starym. Bo ZMIANA to takie modne coachingowe słowo i sprzedaje się doskonale, pod warunkiem, że dziadek Jasia nie skojarzy sobie zmiany ze słowem coaching, które już dla wielu nie brzmi tak dobrze.
ZMIANA
Kiedy jakaś nowa ekipa mówi zrobimy zmianę w edukacji, to nigdy nie jest to zmiana osobista, modna w świecie rozwoju osobistego. Każda zmiana potężnego systemu jest związana z kosztami i oporem wielu osób. I lękiem. Bo nie wiadomo, czy będzie lepiej, czy gorzej. I komu. Co trzeba zniszczyć, żeby stworzyć nowe COŚ? Czy to co jest zmieniane, jest zmieniane świadomie, czy tylko politycznie? Pytania padają z wielu stron, bo każda z nich ma swoje lęki i swoje interesy.
Właściwie nie powinnam się czepiać, bo jestem poniekąd beneficjentką „zmiany w edukacji”. Uczę w szkole średniej i naprawdę ten rok więcej, bardzo ułatwi moją pracę. Ale postanowiłam spojrzeć na sprawę uczciwie. Zadałam sobie pytanie, czego oprócz, lub zamiast przegrupowania szyków chciałabym od szkoły i czym dla mnie byłaby dobra zmiana w edukacji.
TRÓJKĄT
Szkoła w samym zarodku to trójkąt DZIECKO-NAUCZYCIEL-RODZIC, który wciąż nie jest trójkątem równobocznym. Największą słabość szkoły widzę nie w jej strukturach, ale braku równowagi pomiędzy trzema ramionami tego trójkąta. Podczas, kiedy rodzice i nauczyciele mają względnie silną pozycję i to między nimi przeciągana jest lina, dziecko w szkole wciąż traktowane jest bardziej jak materiał, a nie serce edukacji.
Mało kto patrzy na ucznia jak na klienta. Szczególnie tego najmłodszego. Wszak ryby i dzieci głosu nie mają. Kiedy sięgnęłam w pierwszej klasie po podręczniki mojego dziecka, z zadowoleniem poczytałam broszurę dla rodziców o inteligencjach wielorakich. I co? I nic. Właściwie niewiele się zmieniło w szkole od czasu moich starszych dzieci, które już zakładają swoje własne rodziny. Inteligencje wielorakie żyją swoim życiem na papierze. Na dzieci zaś czekają w szkole sztywne pudełeczka, w które się je wtłacza.
Rozwój osobisty i techniki coachingowe wciąż bezskutecznie dobijają się do drzwi polskiej szkoły. Niby jest trend, ale struktury są zbyt skostniałe, żeby uczyć partnerstwa w trójkącie już od pierwszego etapu edukacji. Bardzo to trudna ZMIANA wprowadzić PARTNERSKI sposób komunikacji do polskiej szkoły. Znacznie trudniejsza, niż zmiana struktury. Nauczyć wszystkie trzy strony SZACUNKU do siebie samych i wzajemnego SZACUNKU do siebie. Tego nie ma w naszej tradycji, która do tej pory uczyła dzieci jak przechytrzyć „system”, a nauczycieli i rodziców, jak spacyfikować dzieci. I wypracować rezultaty. Wyniki. Nauczyciel walczy o byt. Rodzic walczy o spokój. Dziecko walczy o przetrwanie. Taka jest póki co polska szkoła. Nawet jeśli wszyscy niosą inne hasła na sztandarach.
W rozmowie z młodą i mądrą nauczycielką, która prowadzi blog o edukacji niedawno usłyszałam mądre słowa. Szkoła powinna być drugim domem, bo przecież dziecko spędza tam wielki kawał swojego dzieciństwa.
K JAK KOMUNIKACJA
A ja marzę o tym, żeby w struktury szkoły wmaszerowała komunikacja przez duże K. Nie prosta, żeby nie powiedzieć, czasem prostacka „pedagogizacja” rodziców, która przypomina wykład, lub kazanie. Partnerski dialog, zamiast rozmowy petenta ze „specjalistą”. I tak jak nauczyciel powinien mieć obowiązek, ale przede wszystkim PRAWO do rozwijania swojego warsztatu dobrego pedagoga i mentora, tak rodzic powinien mieć prawo, ale przede wszystkim OBOWIĄZEK dbania o interes dziecka w szkole i poszanowanie przez szkołę ich osobistych wartości. Bo to rodzic jest gwarancją dobrostanu dziecka w szkole i to on ma możliwość negocjowania pozycji dziecka.
Marudzę nieustannie o tym szacunku, komunikacji, wzajemności i trójkącie równobocznym. Tak sobie „marudzę” bo głęboko wierzę, że świadomi i zdeterminowani rodzice są najsilniejszym motorem, który ma wystarczającą siłę, żeby wpłynąć na zasady, które panują w szkole ich dziecka. Zmiana powinna zacząć się we wnętrzu instytucji i jeśli rodzice mają być czynnymi uczestnikami życia szkoły, to właśnie oni powinni głośno mówić co im się podoba, a co wymaga zmiany. Małe zmiany inicjowane przez rodziców w małych szkołach, to duży świat małego dziecka i duże kroki w kształtowaniu jego dobrostanu w szkole. Rodzice, którzy nie będą się bali DIALOGU z nauczycielami. Nauczyciele, którzy będą widzieli w rodzicu partnera. Do rozmowy i WSPÓŁPRACY. To takie moje małe-wielkie marzenie rodzica-nauczyciela.
To co się dzieje pomiędzy ludźmi w trójkącie dzieci-nauczyciele-rodzice jest jak silnik, który porusza całą edukację, a silnik nie powinien zgrzytać, olej też trzeba od czasu do czasu wymienić, żeby wszystko pracowało bardziej gładko i cicho.
Patrzę na zmiany w edukacji. Silnik wciąż ten sam. Stara karoseria wyklepana i pomalowana. I ma jechać lepiej i szybciej niż poprzednio. Naprawdę?
Share this Post