Szafki z postformingu z lat 90-tych ubiegłego stulecia miały jedną wielką zaletę. Można ją ująć krótko: brzydkie, ale trwałe. Gdy prawie dwa lata temu zachciało mi się (jako blogerce ciut-kulinarnej) metamorfozy mojej nieergonomicznej kuchni, założyłam, że chcę zostawić w niej tak dużo, jak to tylko możliwe. Nie żebym te szafki z zeszłego stulecia kochała, ale żeby ograniczyć wydatki i wykorzystać to co ma zalety. Po konsultacji z ARCHIDECK, czyli moimi kochanymi projektantami, doszliśmy do porozumienia, które mówiło, że:
- szafki z postformingu są trwałe i niezniszczalne, i można je zaadaptować
- można zostawić podłogę ze zniszczonymi płytkami z lat 90-tych, bo wpisują się w styl loft, który mi się zamarzył
Zostały poczynione również inne założenia:
- chcemy maksymalnie wykorzystać to co mamy, bo jesteśmy zwolennikami recyclingu i upcyclingu
- chcemy stylu loft, w którym będzie miejsce na moje ulubione metalowe drobiazgi po babci i te inne nazbierane tu i tam
- większość prac wykonujemy samodzielnie, ponieważ chcemy i umiemy
- kuchnia ma być wygodna, dobrze doświetlona i spójna z odnowioną częścią domu, o której pisałam TUTAJ
Zdjęcia mojej kuchni sprzed remontu są niestety paskudne, ponieważ wpadłam na pomysł, że zrobię o tym wpis w chwili, gdy większość prac remontowych już ruszyła. Oddają jednak kolorystykę kuchni i rodzaj szafek oraz stmosferę początków remontu 🙂
Remont trwał wieki z tego powodu, że większość prac robiliśmy samodzielnie, a wszystko musiało być „skrojone na miarę”. Kuchnia jest w idealnie babowniowej kolorystyce i powiem Wam, że po ponad 1,5 roku użytkowania jestem pewna, że UWIELBIAM TO MIEJSCE ♥ Bartek i Basia, którzy zajęli się projektem pomyśleli o wszystkim. Spersonalizowali dosłownie każdy detal.
A już poniżej opiszę w skrócie, jakie prace zostały wykonane 🙂 Podzieliliśmy się z mężem pracą i poświęciliśmy temu remontowi serducho. Przy okazji nauczyliśmy się wielu nowych umiejętności. Był fun, a teraz jest miła i bardzo komfortowa kuchnia.
SZAFKI
Zamarzyło mi się, żeby wykorzystać stare szafki, które miały białe przody i drewnopodobne „pudła”. Postanowiliśmy, że wszystkie drewniane elementy zostaną pomalowane na „old white”, który idealnie zgrał się z kolorem frontów. Wyrzuciliśmy górny i dolny cokół. Zaszpachlowaliśmy niepotrzebne dziury. Odkręciliśmy drzwiczki i zaczęła się syzyfowa praca kilkakrotnego malowania szafek. Korzystałam z farby akrylowej Tikkurilla. Najpierw malowałam podkładem do trudnych powierzchni, a później nawierzchniową. Użyłam koloru z próbnika NCS S0300N z mieszalnika, który później posłużył również do pomalowania kredensu i sufitu (oczywiście do sufitu nie była to ta sama farba). Szafki malowałam kilkakrotnie, tak by dobrze pokryć drewniany kolor. Nakładałam cienkie warstwy wałkiem gąbkowym i pozwalałam im dokładnie wyschnąć, żeby mieć pewność, że warstwa będzie trwała.
Równocześnie bardzo dokładnie wymyłam drzwiczki, plastikowe i pożółkłe elementy przeszlifowałam bardzo drobnym (1500) papierem ściernym, żeby je wybielić, dokręciłam czarne metalowe rączki, a w przeszklonych drzwiczkach założyłam staroświecką szybkę.
Jak widzicie na zdjęciu, cokoły (przy podłodze) są czarne. Zrobiliśmy je z metalowych elementów pomalowanych na czarno.
Równocześnie z pracą nad szafkami szły działania płytkarskie, a stolarz przygotowywał zaprojektowane przez ARCHIDECK blaty i półki dębowe. Mąż układał na ścianach płytki, które dość długo jechały do nas z Hiszpanii, ale warto było poczekać. Są idealne – staroświeckie, w kolorze off-white, doskonale się zmywają, bo nie mają żadnych trudnych powierzchni. Fuga jest bardzo cieniutka i odporna na grzyby, więc nie „łapie brudu”.
Na środku kuchni stanęła wyspa. Nie widać tego na zdjęciu, ale została zbudowana na korpusach starych szafek (ta biała część), w których mam szuflady robocze. Wyspa służy mi do większości prac kuchennych, ale lubię też posiedzieć przy niej z komputerem i pracować na bardzo wygodnych hokerach. Przez podłogę został doprowadzony prąd, a duże półki służą do przechowywania potrzebnych podręcznych urządzeń.
Na poniższym zdjęciu widać, że wiele górnych szafek zostało zastąpionych lekkimi dębowymi półkami. Pod szafkami i półkami zamontowane jest oświetlenie.
Mam kilka opcji oświetlenia i jeśli planujecie remont kuchni, to dostęp do prądu i oświetlenie jest jedną z kluczowych rzeczy. Oprócz podszafkowego, widzicie na zdjęciu lampy z IKEA, nad wyspą oraz małe kwadratowe lampki podsufitowe. Kable celowo zostały „pociągnięte” po suficie, a każdy z tych trzech niezależnych rodzajów oświetlenia może być używany osobno.
W związku z tym, że lubię starocie i gadżety starociopodobne, półeczki wypełniły się szybko. Długo zastanawiałam się jaką kuchenkę wybrać, do zabudowy, czy wolnostojącą, ale po namyśle postawiłam na taki właśnie model z żeliwnymi grubymi rusztami, w całości w kolorze inox, który nieźle zgrywa się z całością.
Nie będę ukrywać, że inspiracją do koloru kuchni była kolekcja TYPHOON 🙂
Wszystkie blaty i półki pomalowaliśmy samodzielnie, bo brakło nam zaufania do obcej ręki 😀 Chcieliśmy idealnie dobrać kolor. Malowaliśmy je (a raczej wcieraliśmy je) półmatowymi woskami OSMO, z miłością i cierpliwością. Piękna to praca … Blaty mają grubość 4 cm i tylko spójrzcie, jak pan stolarz je fajnie posklejał na rogach!
Kiedyś spiżarnia była zamknięta i początkowo mieliśmy pomysł na zamknięcie jej po remoncie tzw. barn door na szynie. Jednak na szczęście zmądrzeliśmy i jest otwarta na kuchnię. Oszczędziliśmy podwójnie: koszt drzwi i zamknięta przestrzeń. Musiałam jedynie zainwestować w lepsze słoiki, powiesiłam metalowe kosze, a mąż zrobił długie półki. Ściana po prawej jest pomalowana farbą tablicową, lecz nie zmieściła się na zdjęciu.
Po pewnym czasie obok kredensu postawiliśmy odnowiony fotel Chierowski. Pan Mąż go oczyścił i zabezpieczył tym samym woskiem co blaty, a ja zajęłam się negocjacjami z panem tapicerem.
To była bardzo dobra metamorfoza. Na zdjęciach nie widać wszystkiego, bo ciężko zrobić dobre fotografie pewnych zakątków kuchni. Zatrzymaliśmy starą lodówkę Polar, która została świetnie wkomponowana w system szafek i jej staroświecki wygląd jest tylko jej atutem. Nie widać też całości czarnej ściany, na której moja córka wymalowała kredowe dzieło.
W związku z tym, że nie jest to artykuł sponsorowany nie zamieszczam linków do produktów, ale możecie je znaleźć w sieci. Chętnie też odpowiem na pytania. Z pewnością w życiu nie miałabym takiej kuchni, gdyby nie cierpliwość i doskonała umiejętność słuchania i słyszenia, jaką ma zespół ARCHIDECK, czyli Basia i Bartek, którzy zadbali o każde moje widzimisię podczas realizacji tej metamorfozy, a później zrobili zdjęcia, bo mój smartfon nie dał rady 😀 Dziękuję Kochani ♥
A Wam moi czytelnicy dziękuję za odwiedziny w babowniowym kulinarnym królestwie!
Ciumaski ♥♥♥
Dziękuję, że jesteś gościem na moim blogu 🙂 Jeżeli uważasz, że ten wpis jest przydatny, podziel się nim, będzie mi miło! 🙂
Share this Post