Kwietniowe piękno bzyczy i pachnie za moimi oknami, a wieczory są tak cudowne, że nie chce się wracać do czterech ścian z ogrodu. Ludzka cząstka mnie cieszy się do barw i aromatów, ale już z tyłu głowy, wędrując pomiędzy różowo-białymi drzewami, myślę o ich kolejnej odsłonie, pełnej kolorowych czereśni i jagód, a później czerwonych liści, którymi żegnają się z porą obfitości i rozwoju, żeby zapaść w zasłużony sen i odpoczynek.
Być może to ostatnie tygodnie tak mi zamieszały w spokojnej głowie, bo nagle zobaczyłam wyraźnie, że pewne rzeczy nie mogą trwać wiecznie. Ta językowa klisza nabrała realnych kształtów w postaci cierpiącego psa, na którego zdecydowałam się podpisać wyrok, żeby skończyć to cierpienie. Znalazłam ją też w człowieku, który był mi bliski i nagle stał się tak obcy, bo wyraźnie zobaczyłam różne drogi naszych wartości, rozchodzące się w całkiem innych kierunkach. I w nauczycielskim zrywie, który zawisł w próżni, bo nagle wypompowano całe powietrze, żeby nie mógł dalej płonąć.
Strata wpisana jest w continuum tego świata i bez niej nie byłoby nieskończoności. Paradoksalnie, koniec pewnych rzeczy wyznacza nowy początek i przypływ energii, która napędza przyrodę i nas, którzy jesteśmy jej częścią. A jednak w pierwszym odruchu pozostawia nas z żalem i wielką pustką w przestrzeni i naszym ciele. Jest bezlitosna, bo posypuje świat popiołem i nakłada na życie czarno- białe filtry.
Dobrze jest uczyć nasze dzieci akceptacji przemijania. Kiedy odchodzi pies, który jest częścią rodziny, dziecko prosi, żeby dać mu jeszcze trochę czasu. Iskierki wiary w niemożliwe tlą się jasnym światłem. Czujesz jego gniew, bo to ty podejmujesz decyzję o eutanazji, O STRACIE. Wszyscy powtarzacie patrząc na umierające zwierzę, że: przecież jest z nami od ZAWSZE … więc przyzwolenie na odejście jest skazą na obrazie, który jest nam bliski. I magiczne ZAWSZE, okazuje się nagle wielką nieprawdą, bo nie tylko trzeba się poddać, ale zagospodarować swoje poranione uczucia, które krzyczą i protestują w dziecięcym ja nie chcę!
Czasem pozwolenie komuś lub czemuś na odejście i pozostawienie nas w stanie straty, to akt odwagi i miłości. Kiedy musimy zapomnieć o naszym egoistycznym lęku przed pustką, którą będziemy musieli mozolnie, krok po kroku, w wielkiej cierpliwości, zamienić w coś lepszego- przestrzeń. Nie wiem, czy kiedykolwiek jest to łatwe. Wiem, że jest to możliwe, ale wymaga od nas zgody na to, że ze straty możemy też czerpać. Na to co zyskaliśmy w cennym dodatku do niej- spokój, mądrość, cierpliwość, a może odwagę?
Zagospodarowanie każdej przestrzeni wymaga czasu. I kiedy rozbijesz ulubiony kubek z królikiem, to na kolejny ukochany trzeba chwilę poczekać. Może na chwilę przestaniesz pić kawę, bo przecież nie smakuje już tak samo. Szperasz po sklepach i second-handach, a nuż tam znajdzie się godny następca. I może w końcu zaglądniesz głębiej do własnej szafki i tam znajdzie się coś, co będzie twoim NOWYM KUBKIEM, choć stoi tam od dawna.
Większe sprawy nie naprawiają się tak łatwo. Bo są większe. Nie są skaleczeniem małego palca u ręki, ale czasem operacją na żywym sercu. Pozostawiają większe blizny, które czujemy przy wszystkich zmianach naszej prywatnej życiowej pogody. A z drugiej strony dają nam szansę na przyglądnięcie się temu co zostało. Być może strata, której doświadczamy ma nas pchnąć na nowe tory? Pozwolić odpocząć od czegoś co wcale nie było już dla nas dobre. Otworzyć nam szerzej oczy. Zmusić do wyjścia z wygodnych, wyuczonych schematów i relacji. Wtłoczyć w nasze płuca nowe powietrze, które, choć pachnie inaczej, równie dobrze utrzyma nas przy życiu.
Dać bliznom się zasklepić i wrosnąć w nas dyskretnie. Na zawsze.
♥♥♥
Share this Post