RZECZY, KTÓRYCH NIE NAUCZYŁA MNIE MAMA

In Babskie Rodzicielstwo, Życie Po Babsku by BasiaLeave a Comment

Moja mama nie zawsze była moją tarczą. Musiała chyba też dorosnąć, a może stwardnieć do tej roli? Dojrzeć we mnie jakiś okruch innej wartości niż ta, którą sobie we mnie wymarzyła, gdy po raz pierwszy popatrzyła w niebieskie oczy niemowlęcia.

Bo nie zostałam tancerką, nie biegałam tak szybko jak ona kiedyś, byłam szersza niż ona w talii i szanowałam swój prywatny bałagan. Za nic miałam damsko-męskie konwenanse, a swoje lęki oswajałam brutalnie, zanurzając się w nie po czubek głowy. Tak głęboko, jak głęboki był mój strach. Nie dałam się lubić w prosty sposób, bo daleko było mi do małej słodkiej istoty, a potem idealnej matki i żony.

W pakiecie na życie mama spakowała mi twardy tyłek, zbyt miękkie serce, wielkie poczucie obowiązku i odpowiedzialności za rodzinę, naiwną wiarę, że jak będę nieugięta to osiągnę swoje cele. W gratisie wskoczyło zbyt małe poczucie własnej wartości, bo jakoś tak dawniej bywało, że podobnie jak czekolada, kakao i artykuły sanitarne, tak i chwalenie dziecka było dobrem deficytowym.

Inne było kiedyś macierzyństwo. Bo teraz patrzymy na siebie przez szkło powiększające, a nasze rodzicielskie błędy i usterki rosną do rozmiaru słonia. Ten zaś nie daje się już chować pod kołderkę samousprawiedliwienia, przykazań kościelnych, wymówki, że tak robili moi rodzice. 

Uczymy się matczynej rzeczywistości lawirując pomiędzy rolami, które daje nam w niechcianym prezencie społeczeństwo. Totalitaryzm w rodzinie, który podpowiada religia? Poddańcza postawa, której chce szkoła? Tradycyjny podział ról w domu, którego spodziewa się mąż? Godna pensja, której potrzebuje nasza karta kredytowa? Partnerstwo w relacjach, w doskonałym mariażu z postawą opiekuńczą, których oczekują dzieci?

Tego nie nauczyłaś mnie Mamo. Nie pokazałaś mi jak naciągnąć kołderkę, która jest zbyt krótka. Nie dałaś mi pełnego zaufania do samej siebie, wiary w to, że jestem idealnie wystarczającą istotą dla mojej rodziny tu i teraz. Taka jaka jestem w danej chwili. Nie lepsza o chociażby jeden dzień doświadczenia, którego przecież jeszcze nie przeżyłam, ale o ten jeden dzień mniej mądra i bezbronna.

Moje macierzyństwo jest jak Tetris. Nigdy nie wiem, kiedy nagle dopełni się TEN klocek, który przerzuci mnie na początek układanki. Nowe układy, nowe zależności i nowe rozkłady sił, których nie mogłabym sobie wyobrazić na początku tej matczynej drogi. Może nawet rok wcześniej. Albo miesiąc.

Wielkiej miłości do siebie potrzeba, żeby umieć być matką. Umiejętności wybaczania sobie i spokojnego przymknięcia oczu na własne błędy, pomyłki i usterki codzienności. Zamykania spraw, które już zmienić się nie dadzą, bez rozgrzebywania na darmo ran. Zrozumienia, że rzeczywistość prowadzi nas czasem na manowce DOBREGO MACIERZYŃSTWA, bo żadna z nas nie rodzi się z wiedzą jak matkować, a tylko z ciałem zaprojektowanym do tego, by wydać dziecko na świat.

Pewna kobieta pokazała mi kiedyś z zachwytem aplikację, dzięki której mogła „adoptować” nienarodzone dziecko. Powiedziała: Zobacz, to jest moje nienarodzone dziecko. Nie znam go i nie znam jego biologicznej mamy. Adoptowałam je i modlę się, żeby mogło się urodzić. Widzę jak rośnie, co myśli, jak się rozwija. I tak przez dziewięć miesięcy. Spokojnie spytałam: A co się stanie po tych dziewięciu miesiącach, gdy dziecko się urodzi? Odparła: Nie wiem. Wtedy oddam je jego prawdziwej mamie. Tutaj aplikacja kończy swój cykl. 

Prawdziwa mama … Nie ta, która ma aplikację na dziewięć bezpiecznych miesięcy, ale ta, która do końca swojego życia będzie patrzeć na spadające klocki w Tetrisie macierzyństwa i walczyć z czasem, rachunkiem prawdopodobieństwa, losem i kołderką, która czasem może wydawać się zbyt krótka. Właśnie taka. Czasem niewystarczająca, błądząca, pogubiona, może rozedrgana w rzeczywistości, która miała być idealna lecz nie jest. MAMA NA CAŁE ŻYCIE.

Ściskam Was bardzo zadumana ostatnio. Piękne te dwa miesiące- maj i czerwiec. Pęczniejące od świąt dzieci i ich rodziców, radości, słońca, lodów i popcornu.

Czasem może dobrze myśleć mniej, nie rozważać zbyt długo i nie rozdzielać włosa na czworo. Przytulić siebie, żeby później, z tym większą siłą móc przytulić własne dziecko. Powiedzieć mu przepraszam, bo możemy się przecież pomylić.

Czytam sobie ostatnio wielce mądrą i poważną księgę, a jej autorka Dorothy Rowe podała mi na tacy malutkie pokrzepienie:

Większość rodziców kocha swoje dzieci i stara się robić wszystko, co dla nich najlepsze. Jednak, jak wiedzą to rodzice, kiedy dzieci są małe, zwykle wszyscy uwikłani są w rozmaite problemy, więc robimy rzeczy, które później okazują się błędami, i robimy również rzeczy, które okazują się bardzo korzystne dla dzieci. Problem w tym, że w danej chwili nie możemy wiedzieć, czy dane działanie będzie właściwe, czy okaże się pomyłką. Dlatego często to, o czym myśleliśmy, że było dobrą opieką rodzicielską okazywało się źle wpływać na dzieci, a to, co wydawało się niewłaściwe i czego żałowaliśmy, było dla naszych dzieci korzystne. Tak więc nie warto tracić czasu na wracanie do przeszłości w poszukiwaniu winy i winnych. To, co teraz trzeba zrobić, to spojrzeć na to co się dzieje w teraźniejszości, i spróbować to zrozumieć. Zrozumienie oznacza odkrywanie więzi.  

Dorothy Rowe

Ciumaski ♥♥♥

Barbara Lew

Share this Post