POZIOMKI

In Opowiadania, Życie Po Babsku by Basia18 Comments

Dzisiaj pierwszy wpis gościnny 🙂 bardzo się cieszę i dziękuję Magdzie, że zechciała podzielić się  swoją historią. Bajka nie-bajka dla dzieci i dorosłych, pełna wspomnień o życiu najbliższych jej ludzi, którzy dorastali w pięknym miejscu na ziemi, tak innym od tego co daje nam teraz świat. Ilustracje wykonane przez Magdę to prawdziwa baśń. Zakochana w nich jestem całym serduchem.

 POZIOMKI
Magda Kamieniecka

Ponieważ piszę dla dzieci, muszę wytłumaczyć w jakich czasach dzieje się ta opowieść: to nie będzie wtedy, gdy babcie były w Waszym wieku, to działo się wtedy, gdy prababcie miały 5, może 6 lat i ani roku więcej, Polska była pod okupacją niemiecką, Bieszczady pod sowiecką i od czerwca 1941 roku, też niemiecką.

Mała Krysia i jej kuzyni; mały Antek z małą Basią mieszkali razem ze swoimi mamami, mamą swoich mam czyli ich babcią Anną w Polanie*. Jest to piękna miejscowość w Bieszczadach. Mieszkał jeszcze z nimi najmłodszy syn babci – Mietek. Miał wtedy kilkanaście lat i był jedynym mężczyzną w domu. Dorośli mężczyźni byli na wojnie…

I teraz pomyślcie, jak dorośli musieli troszczyć się o dzieci? – kiedy na każdym kroku czyhało zagrożenie, bo przez Bieszczady przechodziły walczące ze sobą wojska, a w lasach ukrywali się partyzanci. Mama Krysi i mama Antka i Basi chodziły do pracy. Babcia zostawała w domu z najmłodszymi i jak to babcie mają w zwyczaju zajmowała się domowym gospodarstwem: gotowała zupy, piekła chleby, hodowała kury i dbała o porządek, ale też pozwalała dzieciom na beztroską zabawę. Dzieci zawsze chcą się bawić: biegać, grać w piłkę, skakać i pluskać się w wodzie w upalne dni. Tak też było z tą trójką, ale przy okazji letnich wędrówek w pobliskim lesie babcia wysłała wnuki do Mietka, który plewił len na polu pod lasem. Trzeba było przejść drogą wzdłuż lasu, wyjść na jego skraj i już było się na polu, gdzie pracował wuj Mietek.

POZIOMKI 6

Babcia przygotowała jedzenie w glinianych dwojakach, zawinęła je lnianą ścierką, tak, że dzieci mogły je nieść trzymając za płócienną rączkę, do kosza włożyła butlę z zimnym jabłkowym kompotem i zawinięte w ściereczkę łyżkę i widelec.

POZIOMKI 1Krysia z Basią ubrane były w jasne płócienne, marszczone pod baskinką sukienki. Zapinały swoje skórzane buciki, robiąc przy ty dużo szumu, a babcia zawiązywała na ich głowach niesforne loki w króciutkie warkocze. Antek z prosto przyciętą jasną grzywką, spod której świeciły się ciemne oczy, już figlarnie się uśmiechał do myśli o tym, co czeka go w czasie tej leśnej wyprawy…och, może znajdą jakieś leśne zwierzę, albo zgubiony przez wojsko nabój, albo łuskę od naboju? A może coś, coś takiego, że ach…- rozmyślał o niezwykłych skarbach! Trudno to sobie nawet wyobrazić, ale miał nadzieję, że będzie to coś niezwykłego!

Babcia jeszcze mówiła do nich, przypominała, że Mietek czeka, że jedzenie gorące, że trzeba szybko iść, być rozważnym i….pewnie chodziło o to, żeby nie marudzić, zanieść głodnemu Mietkowi obiad i wrócić do domu, gdzie babcia przygotuje dla wnuków jedzenie: – będą racuchy z jabłkami i zupa jabłkowa z zacierkami. To miało zachęcić niesforną trójkę do sprawnego powrotu z tej bajkowej wyprawy. Bo była to niezwykła wyprawa, taka jaką dzieci znały z bajek i baśni o Czerwonym Kapturku albo o Jasiu i Małgosi.

domek w kratkę

Z drewnianego domu z dużym gankiem, w którym okna miały kształt oprawionych w drewniane ramki szklanych prostokątów, wyszła trójka dzieci, za nimi jeszcze przez chwilę szła wysoka kobieta ubrana w zwiewną długą sukienkę i biały kuchenny fartuch i kiedy dzieci wchodziły na zacienioną leśnymi drzewami drogę, pomachała im na pożegnanie i szybkim krokiem wróciła do otwartego na oścież domu, który od strony szklanych okienek wyglądał jakby był w kratkę.

Na drodze pod lasem było chłodniej, ale południowy upał spowodował, że powietrze nabrało ciepła i wilgoci, oblepiało ciała małych wędrowców i po chwili gołe nogi i ręce pokrywały się kurzem, który rozmazywany tworzył ciemne smugi. Kropelki potu na czole Basi zostały wytarte skrajem sukienki i już nie przeszkadzały, ale buzia nabrała rumieńców i zmęczona upałem dziewczynka weszła między leśne drzewa, gdzie był większy chłód. Stamtąd zobaczyła znaną jej skądinąd polankę, wiedziała, że rosną na niej poziomki i nie zastanawiając się poszła w ich stronę. Mogła swobodnie iść, bo nie miała niczego do niesienia. Kiedy okazało się, że na polance jest pełno czerwonych owoców zaczęła je zrywać i wkładać do spragnionej buzi.

Krysia wachlowała się zawiniątkiem wyciągniętym z koszyka, były to łyżka z widelcem, a rozciągnięte na nich płótno było teraz wachlarzem, takim jaki mają prawdziwe księżniczki w bajkach opowiadanych przez babcię. Koszyk z kompotem, który niosła dziewczynka był coraz cięższy, a do Mietka jeszcze daleko.

Antek z dwojakami w ręce oddalił się od drogi i szukał czegoś w zaroślach i wtedy Basia zawołała z małej polanki oddalonej o kilkanaście kroków od drogi. – Chodźcie tu!

-Co tam masz? –niecierpliwił się brat.-A nie powiem, chodźcie, to zobaczycie! –krzyczała i śmiała się klaszcząc w ręce, -to prawdziwy skarb, pycha!
-Pycha? – to co to jest? – pytał Antek, zwalniając kroku, bo miał nadzieję na prawdziwy skarb: pistolet albo coś podobnego, a tu jakieś jedzenie?

POZIOMKI 2
Basia stała w gąszczu dojrzałych, czerwieniących się w zieleni listków poziomek. Powietrze uwalniało z owoców zniewalający aromat i dzieci już po chwili zaczęły zrywać i jeść poziomkowe jagody. Owoce napełniały pochłaniające je buzie i syciły małe istoty. Nie można było więcej jeść, ale szkoda zostawiać takie piękne poziomki. Krysia pobiegła do drogi i długo mocowała się z rosnącą na jej skraju trawą: długą o okrągłych źdźbłach. Wyrwała w końcu całą jej kępę i przybiegła do kuzynów. Teraz można było robić poziomkowe zapasy. Zerwane owoce nawlekało się na trawki i wkładało do kosza, jedna po drugiej, jedna po drugiej.

POZIOMKI 5

Antek znudzony tą dziewczyńską robotą, przypomniał sobie o dwojakach i Mietku. Trzeba pędzić do niego, wszystko wystygnie i będzie się złościł. Tak sobie pomyślał, ale nie uszli daleko, bo drogą jechał wiejski, drabiniasty wóz. Atrakcją pojazdu była mała metalowa puszka przyczepiona drutem do wystającego z tyłu wozu długiego dyszla. Puszka wypełniona była czarną mazią, która wylewała się przy podskokach wozu na nierównej drodze. Maź nie wsiąkała w suchą, piaszczystą ziemię, ale zastygała w przedziwnych kształtach tworząc na piasku czarne podłużne, długie i krótkie wzory. Antek odłożył znowu ciążące mu dwojaki i zaczął sprawdzać właściwości tej przedziwnej mikstury, która dotknięta gałązką ciągnęła się jak guma do żucia, chociaż w tamtych czasach Antek nie mógł tak pomyśleć, bo nie znał jeszcze takich gum, ale Wy na pewno wiecie jak one się ciągną. Czarna substancja była albo smarem, albo lepikiem, albo jeszcze czymś innym i bardziej nieznanym. W każdym razie przedstawiała sobą materiał, który należało zbadać i sprawdzić co da się z niego zrobić? Na początek można się nim było dobrze wybrudzić i chcąc usunąć go z miejsc ubrudzonych rozmazać tak, że już nic innego nie można było z nim począć tylko zostawić i eksperymentować dalej: kręcić się wokół własnej osi, trzymać w ręce umoczony w mazi patyk, rozpryskiwać czarne smużki wokół siebie. Czarne plamy pokrywały rosnące obok wirującego Antka zielone rośliny, pnie drzew i stojące dziewczynki, które widząc co się stało z ich sukienkami i resztą odkrytego ciała, zaczęły piszczeć i krzyczeć:

-Antek! Nie rób tak!
– Głupi jesteś, czy co? Aaaanteeek!!

Antek zatrzymał się żeby znowu zamoczyć kij w czarnej mazi, dziewczynki wykorzystały to i runęły powalając zaskoczonego chłopca na ziemię. Patyk został połamany i Antek prawie płakał z powodu urażonej jego chłopięcej dumy, ale już po chwili wszyscy stali na drodze, która prowadziła do głodnego, pracującego w polu Mietka. Trzeba do niego jak najszybciej iść…

Mietek właśnie zobaczył małą grupkę znajomych dzieci, odłożył trzymaną w ręce motykę i ruszył pod las, gdzie rosły wysokie krzaki, schylił się po coś i już wracał na swoje miejsce. Dzieci, które wyglądały jak bieszczadzkie „diabły”, które w górach wypalają węgiel drzewny, zatrzymały się równocześnie bo zobaczyły twarz zmęczonego wujka, a najgorsze, że w ręce trzymał długą cienką gałąź, którą urwał z krzewów rosnących pod lasem.

-Babcia chciała, dała ci obiad…-zaczął mówić nieskładnie Antek.                                                                                                          -A ja mam kompot i …nie ma, nie mam, nie…ja zgubi…-chlipała Krysia, odkrywszy, że ten wachlarz to był widelec i łyżka, które babcia zawinęła w serwetkę, a ona, och jaka ona jest głupia, jaka niemądra, wszystko zgubiła w lesie…i płacz i chlipanie, które roznosiło się po polu, wracało do domu razem z niewypitym i niezjedzonym obiadem w butelce i w dwojakach, które ciążyły jeszcze bardziej niż wtedy gdy dzieci niosły je wujkowi. Pupy i uda całej trójki pulsowały gorącymi cienkimi pręgami po uderzeniu witką, której użył Mietek by wymierzyć sprawiedliwie siostrzeńcom po razie. Dźwięczało jeszcze w uszach dzieci: – tył zwrot i wracać do domu!

-To nic! -Ale co powie babcia? – kotłowały się w małych główkach pytania: co będzie gdy zobaczy, że jedzenie nietknięte, kompot nie wypity, łyżka zgubiona?
– I widelec – rozżalonym głosem łkała Krysia.
– I sukienka podarta – chlipała Basia.

Babcie są dobre i kochają najbardziej swoje wnuki i tu nie mogło być inaczej, babcia ukoiła wszystkie żale, a przygotowana balia wody stojąca w cieniu owocowych drzew spowodowała, że trójka pluskających się w niej maluchów szybko zapomniała o trudach i nieprzyjemnościach wędrówki na skraj lasu. W ich pamięci zostawały tylko dobre wspomnienia, te które dzisiaj mają w sobie ciepło dzieciństwa i sentyment łączący się z nim po długich latach.

POZIOMKI 3

To nie są dzieci, o których opowiadam ale ich kąpiel musiała być podobna do tej z ilustracji. Babcia Anna wstawiła przyniesione jedzenie do ciepłego piekarnika, tak że Mietek mógł zjeść ziemniaczane kopytka jeszcze ciepłe i wcale nie wracał do nieprzyjemnych wspomnień z lnianego pola. Wszyscy czyści i syci siedzieli teraz w sadzie w cieniu zielonych drzew i czekali na mamę Krysi i mamę Antka i Basi. Babcia Anna krzątała się jeszcze w kuchni, ale zaraz przyszła do sadu z poziomkami, które zdjęła ze słomek. W misce, którą wypełniały po brzegi były przykryte białą śmietanką.

POZIOMKI 4

– Dla kogo ta pychota? – zapytał Mietek
– Dla dzieci. Niech przyjdą po łyżeczki – zawołała z kuchni.
– Nie, my już jedliśmy poziomki w lesie. To dla Mietka –szybko wyrecytowała Krysia, a Basia westchnęła tylko, ale nic już nie dało się zrobić. Mietek szybko zabrał się do jedzenia poziomek.

Myślę, że te dzieci, które teraz są już w wieku waszych dziadków albo pradziadków były
i pewnie są szczęśliwe. Wyrosły na dobrych ludzi; spełniły swoje marzenia, uczyły się, miały przyjaciół, założyły rodziny i miały swoje dzieci.

Żyjecie w innych czasach, Wasze zabawy też wyglądają inaczej ale tak naprawdę, pomyślcie o tym: jesteście tacy jak ta trójka z bieszczadzkiej Polany; bo kto z Was nie wybrałby się z nimi na leśne poziomki?

MKa       

27 stycznia 2016r

* Polana to niewielka wieś w Bieszczadach, istniejąca już od XV w. Przed wojną mieszkało tu ok. 1500 ludzi, po wojnie liczba się zmniejszyła, a Polana w latach 1945-51 należała do Ukraińskiej Republiki Radzieckiej. Po powrocie do Polski osiedlano tu głównie ludzi z ziem zachodnich. Dziś to cicha i spokojna miejscowość.

Share this Post