Ogród Babownia

OGRÓD

In Opowiadania by Basia19 Comments

Jak powiedział pewien mądry człowiek, który opiekuje się roślinami: ludzie zapominają, jak długo trzeba czekać na dojrzałe drzewo. ZAPRASZAM.

OGRÓD

Barbara Lew

Magda wolno podeszła do płotu. Bolały ją nogi, bo wiosenny chłód i jej stawy nie stały po tej samej stronie barykady. Życie po siedemdziesiątce obfituje w takie nieprzyjemne niespodzianki, ale bardziej niż jej kolana martwiło ją coś innego. Zbliżyła się jeszcze bardziej do ogrodzenia wypłowiałego od słońca i deszczu. Westchnęła. Ogród za nim jeszcze żył swoim życiem, ale coś jej podpowiadało, że już niedługo. Pierwsze pąki zieleniły się na jabłonkach i czereśniach. Orzechy jeszcze spały spokojnie. Nieśmiało podnosiły swoje główki paprocie.

Magda czekała zawsze na jaśminowce. Teraz już nie ma takich odmian. Odurzały zapachem, gdy siadała na huśtawce w ciepłe czerwcowe dni i zamykała oczy, przypominając sobie czasy, gdy razem z Markiem spędzali wieczory w ogrodzie. Tak… Zdecydowanie jaśminowce pachniały miłością, wspomnieniami i jej mężem.

Ale teraz z niepokojem patrzyła na młodą kobietę, która nerwowo truchtała po ogrodzie za drewnianym płotem. Od drzewa do drzewa. Wyrzucała co chwilę dramatycznie w górę ramiona i łapała się za głowę. Krok w krok za nią podążał drobny, szczurkowaty mężczyzna. Był tak zapatrzony w swoją partnerkę, że potykał się o wystające korzenie drzew. Paniusia krążąca nerwowo po ogrodzie miała około trzydziestu lat, długie tlenione włosy i okulary na zadartym nosku. Ubrana była w różowy dres i białe sportowe buty. Kiedy Magda była młoda, mówili na nie adidasy, ale teraz już tak nie wolno. Bo Adidasy są z paskami na boku, a te były ozdobione sylwetką złotego, prężącego się do skoku, dzikiego kota. Nagle kobieta zobaczyła ją, podbiegła do płotu i zaczęła pokrzykiwać:

A dzień dobry. Dzień dobry. Jesteśmy nowymi sąsiadami. Kupiliśmy ten ogród i chcemy się tutaj pobudować. Ale sama pani widzi jaka to puszcza. Tak, puszcza. No ale my tutaj zrobimy porządek. Wyrównamy wszystko ładnie i sama pani zobaczy, jaki śliczny ogród zrobimy. Ja planuję taki japoński. Z pagodą. Bo wie pani, znajomi robią takie tematyczne ogrody.

Magdalena patrzyła w osłupieniu na kobietę, której usta wyrzucały lawinę słów. Do tego tak niepokojącą. Raniły ją te słowa jak ostre kamienie i bolało bardzo realnie.

-Ale pani chce zlikwidować część tych drzew? –Magdalena, próbowała ustalić fakty – Bo chyba szkoda … Stuletnie jabłonie. Te ogromne orzechy włoskie i jeszcze jaśminowce … Wie pani, takie drzewa są bezcenne. One są starsze niż pani. Niż ja nawet.

Kobieta wytrzeszczyła oczy – No wie pani? Przecież trzeba posprzątać ten rozgardiasz. A drewno się nie zmarnuje. Przyda się do kominka. Możemy też pani trochę odsprzedać – spojrzała chytrze, a jej wzrok zirytował Magdę. Pożegnała się i wolno poszła w kierunku domu, za to serce biegło w jej piersiach nierównym krokiem.

***

Noc była tak niespokojna jak jej myśli. Marek nie żył już od kilku lat, ale przyśnił się jej po raz pierwszy. Coś mówił. I marszczył te swoje krzaczaste brwi. Nagle zaczął walić pięścią w stół, aż garnki podskakiwały. Magda zbudziła się spocona, czując fale kołatania serca. Mięsień buntował się ostatnio. W kuchni też coś stukało. Tak jakby do towarzystwa. Mysz? Na wiosnę? – zdziwiła się Magda i osunęła się z powrotem na poduszkę. Serce zwalniało, ale mysz w kuchni chrobotała dalej. Magda przysnęła już jednak na dobre i zbudziło ją dopiero jakieś pokrzykiwanie.

Zsunęła się z łóżka pomalutku, bo łupało ją w krzyżu. Wyszła z domu i zobaczyła czterech mężczyzn, którzy pod dowództwem blond sąsiadki oglądali drzewa. Później ktoś odpalił piłę spalinową. Magda uciekła do domu i zaczęła myśleć, które drzewo padnie pierwsze. Jabłoń? Grusza? A może stara czereśnia, która wbrew wszelkim prawom natury wciąż żyła? Zrobiła sobie kawę i przymknęła oczy, bo ta noc dała się jej we znaki. Przez kuchnię przebiegła duża szara mysz i wyskoczyła do ogrodu przez uchylone drzwi, ale Magda już tego nie widziała. Czy to nerwy, czy może dźwięk piły? Coś ją uśpiło. Śnił się jej Marek, który stanął w tym Ogrodzie i zrobił coś bardzo niedobrego, bo jeden z mężczyzn krzyczał głośno. Magda we śnie nie wiedziała co się stało, ale była zadowolona. Dziwne, bo ten człowiek chyba cierpiał, tak głośno wrzeszczał.

Zbudziło ją uczucie, że ktoś, albo coś na nią patrzy. Mysz przechyliła główkę i gapiła się czarnymi paciorkami wprost w jej oczy. Potem czmychnęła pod stół i tylko garnki zatłukły się na półce. Magda poczuła nagły przypływ sympatii -w końcu ktoś z kim będę mogła porozmawiać – sama się z siebie zaśmiała, tak irracjonalna była ta myśl.

W ogrodzie u sąsiadów było spokojnie i tylko duża jabłoń leżała martwa. Magda prawie słyszała cierpienie drzewa, jeśli w ogóle można to usłyszeć. Zdawało się jej, że wyczuwa swoimi przytłumionymi wiekiem zmysłami, soki wyciekające w rozgrzaną słońcem ziemię. Słyszy jak liście zaczynają kurczyć się, a całe drzewo jęczy – umieram. Nie było mężczyzn i nowej właścicielki. Cisza dzwoniła w uszach.

Stała patrząc na ogród sąsiadki, gdy nagle zobaczyła starą Kuźniarową, która bezceremonialnie wtoczyła się przez bramkę. Sapała z przejęcia i przeżegnała się kilka razy.

-Pani Jabłońska, pani powie jak to się stało, bo ludzie gadają straszne rzeczy. A pani tu obok mieszka i pewnie pani widziała, jak ten chłopak się pociął. Straszna sprawa … Straszna. A ta nowa sąsiadka. Jak ona okropnie przeklinała to drzewo. Do nas ją było słychać … – Kuźniarowa aż połykała kawałki wyrazów z przejęcia.

Zachłystując się opowiedziała Magdzie o tym, jak ścinane drzewo przewróciło się tak niefortunnie na młodego drwala, że przygniotło go, a narzędzie, którym pracował odcięło mu palec. Kuźniarowa rozsiadła się bez zaproszenia pod domem i wydała wyrok – Musi jakaś klątwa jest i tyle. Kiedyś w tym ogrodzie Niemcy zastrzelili żydowskie dzieci i to pewnie one go pilnują.

Co za głupoty pani opowiada pani Kuźniarowa – zdenerwowała się Magda – Jakie dzieci?! Pięćdziesiąt lat tu mieszkam i spokojnie było. Wypadek się wydarzył i tyle. Za bardzo im się śpieszyło. Do widzenia! – pożegnała sąsiadkę nachmurzona i poszła do domu.

Mysz czekała na środku kuchni i oblizywała sobie łapkę. Magda dała jej kawałek herbatnika. Marek tak bardzo lubił te kwadratowe ciasteczka z dziurkami, a ona niezbyt. Kupowała te herbatniki z przyzwyczajenia, a potem zalegały w spiżarce. Tak jakby miały zatrzymać przy niej jakiś ślad Marka, bo bardzo za nim tęskniła. I czuła pustkę wieczorów. Jej słowiańska dusza chciała wierzyć, że w okolicznych drzewach i krzewach mieszkają okruchy jej męża, bo te drzewa przecież towarzyszyły im od zawsze. Dojrzewały z ich dziećmi i starzały się razem z nimi. Więc dlaczego nie miałyby pamiętać wszystkiego co widziały? A teraz te drzewa miały umrzeć nienaturalną śmiercią.

Mysz wyglądała na zadowoloną. Zjadła całą paczkę herbatników, a Magda zastanowiła się, gdzie to się pomieściło. Mysz, a je jak człowiek – mruknęła, ale zwierzątko popatrzyło na nią i powoli poszło w kierunku starego granatowego fotela, na którym Marek lubił siadać z kubkiem kawy i gdzie wciąż leżał jego szary sweter w jelonki.

Kiedy piętnaście minut później Magda wyszła do ogrodu, zobaczyła, że martwa jabłonka znikła.

***

Nowa blond sąsiadka nazywała się Beata Rodzynka. Przedstawiła się Magdzie dwa tygodnie później, gdy ogrodowa tragedia została wreszcie zapomniana na rzecz romansu miejscowej nauczycielki i pogryzienia bezdomnego włóczęgi przez pudla Kuźniarowej.

Beata Rodzynka troszkę popłakiwała, kiedy relacjonowała Magdzie wypadek w ogrodzie. Jej szczurkowaty mąż w tym czasie kosił trawnik, ale kiepsko mu szło. Korzenie drzew wystające to tu, to tam, nie pomagały. Kosiarka też się buntowała. Sąsiad przeklinał głośno i wyzywał rosnące drzewa paskudnymi słowami. Złorzeczył i obiecywał Ogrodowi rychłą zagładę.

Pani Beato, może jednak powinna pani przemyśleć swoją wizję i zostawić choć część tych drzew?- zaproponowała Magda – Może to znak był? Są piękne, a takie dojrzałe okazy są warte mnóstwo pieniędzy. Te drzewa to wartość sama w sobie – kusiła i choć nie miała zbyt wiele nadziei, próbowała swoich sił. Zdążyła już zauważyć, że nowa sąsiadka bardzo ostrożnie obchodzi się z wydatkami i miała nadzieję, że argument finansowy zwycięży.

Beata Rodzynka poczerwieniała, użyła pod nosem słowa, które nie pasowało do różowego dresu i białych bucików, a potem wypaliła -Pani Jabłońska … albo on, albo ja. A ja się nie poddam! Ten ogród jest mój i mogę zrobić z nim co mi się żywnie podoba! A ja chcę mieć tutaj mini pagodę, do której nie pasują te stare polskie jabłonie i grusze. A poza tym, nie mam serca do tego ogrodu.

Wrzask pana Rodzynka był donośny i straszny. Nikt nie wie do tej pory, jak to się stało, ale chyba kosiarka wyrzuciła kamień, a ten poszybował prosto w jego oko. A że oko to materia wielce delikatna, wrzask był uzasadniony, bo kamień spowodował złamanie ścian oczodołu i uszkodzenie nerwu wzrokowego. Ale w chwili wypadku nikt tego jeszcze nie wiedział, za to Magda patrzyła zupełnie osłupiała na sąsiada, który wył rozpaczliwie – Oślepłem! Nie widzę! Nie widzę!

A później zadzwoniła po karetkę pogotowia, bo Beata Rodzynka była w zbyt wielkim szoku, żeby to zrobić.

***

Kużniarowa stała pod sklepem „Zielona kurka” i z dwoma innymi kobietami coś gwałtownie omawiały. Na widok Magdy przycichły, ale najodważniejsza Kuźniarowa nabrała powietrza i wypaliła – Mówiłam? Złe mieszka w tym ogrodzie. Księdza trzeba zawołać. A pani to powinna się bać, bo blisko, a nie ma kto obronić, jakby chciało do pani przyjść w nocy.

Magda zastanowiła się dlaczego miałoby to być w nocy, bo przecież wypadki wydarzyły się w biały dzień. Zabobony głupich bab. Kupiła chleb, herbatniki i ziemniaki, wyminęła plotkujące kobiety i poszła do domu. Beata Rodzynka czekała na nią na ławeczce pod jej domem, a oczy miała zasłonięte ciemnymi okularami.

– Jacek już nie będzie dobrze widział na to oko. Pani Jabłońska, dlaczego ten ogród nas tak nienawidzi? Ludzie mówią, że to jakaś klątwa i żeby wołać księdza, a ja jestem niewierząca. Ale boję się tam dzisiaj iść – wyszeptała i drżącymi palcami poprawiła ciemne okulary.

Magda wcale się jej nie dziwiła. Drzewa wyraźnie broniły się przed poćwiartowaniem i kremacją w nowoczesnej żeliwnej kasecie kominka pani Rodzynek. Ogród się nie poddawał i Magda miała wrażenie, które podnosiło włoski na przedramieniu, że jej mąż miał z tym coś wspólnego. Marek znów ją odwiedził tej nocy i powiedział, że pyszne te jej herbatniki. Pogładził po policzku i kazał jej się uspokoić. Magda nawet nie wiedziała w jaki sposób to powiedział, bo nie poruszał ustami, ale przecież słyszała jego słowa mocno i wyraźnie. Głos mu się nie zmienił i jej policzek wciąż był ciepły od jego dotyku. Czuła jak w jej piersiach pociąg pędzi, tuk-tuk tuk-tuk.

Marek powiedział – No idź już, idź. Wracaj, bo ktoś tam na ciebie czeka. A ja też poczekam tutaj i przygotuję miejsce. Nie martw się już, dobrze? Pilnuję wszystkiego.

Kiedy otworzyła oczy, mysz siedziała na poduszce i patrzyła w nie intensywnie, jakby czegoś w nich szukała. Czego Marek pilnował i do czego miała wracać? Serce pukało nierówno, a Magda ze zdumieniem dla siebie poczuła, że chyba troszkę bała się Marka po raz pierwszy w życiu. I nie wiedziała co ma myśleć o myszy, która zupełnie zadomowiona zwinęła się w kłębek, jak kot, na poduszce obok i tylko ciemne oczy wpatrujące się w Magdę mówiły – Czuwam.

***

Poranek był trudny, bo biologiczny zegar Magdy zbuntował się po tej nocy. Zbyt długo odsypiała problemy z rytmem serca, nie wypiła na czczo swojej ulubionej porannej kawy, bolała ją głowa i kręgosłup. Do tego uporczywe stukanie do drzwi nie pozwalało starym kościom dłużej odpocząć. Listonosz miał w zwyczaju głośno stukać, ale żeby aż tak?

Idę, idę … – Magda zaszurała znoszonymi kapciami – pali się, czy co? Niestety to nie był listonosz.

Pani Rodzynka wparowała do jej kuchni z furią -Widziała pani mój ogród? A może słyszała jakieś odgłosy?

Magda pokręciła głową w milczeniu, ale miała chyba coś niepokojącego we wzroku, bo sąsiadka wycelowała w nią oskarżycielsko palec i wrzasnęła –Nie widziała i nie słyszała pani?! To może była pani na wczasach całą noc? Albo miała w uszach watę?

Magda czuła się kiepsko i nie miała ochoty na awantury. Chama chamstwa nie oduczysz –pomyślała. Narzuciła cienki sweter na ramiona, bo było jej zimno choć dzień był pogodny i wyszła za próg domu. Najpierw jej oczy poraził jasny blask słońca. Później pustka za płotem.

Poczuła ciężar na piersi i powietrze zrobiło się nagle bardzo gorące, z ust wydobyła tylko stłumione stęknięcie. Wpatrywała się w ogród sąsiadki z niedowierzaniem i przez chwilę miała resztki nadziei, że to nie dzieje się naprawdę, lecz że to dalszy ciąg jej snu. Choć teraz nie było w nim Marka.

Odwróciła się do sąsiadki, która stała jak cień za jej plecami i spytała z goryczą w głosie -Wszystkie stare jabłonie, orzechy i czereśnia. Kiedy pani dała radę się ich pozbyć? Jak pani to zrobiła? W nocy? Po ciemku? Mój Boże… –zmiękły jej kolana i zachwiała się. Przytrzymała się framugi drzwi dłonią pokrytą ciemnymi plamkami.

Pani Rodzynka wyglądała na zaskoczoną. Stan Magdy chyba przekonał ją, że naprawdę nie wiedziała o tym, co wydarzyło się w nocy w Ogrodzie. Skurczyła się w swoim różowym dresie i nie była już tak nastroszona jak chwilę wcześniej. Zaplotła ramiona i jęknęła płaczliwie -Znikły. Nie uwierzy pani, ale znikły. Tak … jakby poszły sobie w nocy w inne miejsce. Zostały tylko wyrwy w ziemi. Ja nie wiem, jak ktoś dał radę je wykopać w ciągu jednej nocy razem z korzeniami. I przewieźć po cichu. Tak, że nikt nie słyszał i nie widział. Nawet pani. Ja już nie chcę tego ogrodu pani Jabłońska. Zbyt się go boję.

Magda wcale nie lubiła pani Rodzynki. Potrzebowała jednak uspokoić myśli, a ta kobieta była źródłem informacji o tym co się stało, choć było to źródło bardzo roztrzęsione i mało wiarygodne. Zaparzyła kawę dla dwóch osób, wyciągnęła herbatniki ze spiżarni, a z apteczki buteleczkę z ciemnym płynem. Dobra stara Neospasmina powinna doraźnie pomóc i jej i sąsiadce. Ludzie w ich mieście plotkowali od kilku tygodni o żydowskich dzieciach zamordowanych w ogrodzie przez Hitlerowców i o klątwie. A widok wyrw po drzewach i trawy, która porozrywana i stłamszona, w wielu miejscach odwrócona korzeniami do góry, był szokujący. Nawet dla Magdy, która w długim życiu już wiele widziała i niezbyt często się dziwiła.

Rozmowa się nie kleiła, bo i zaufania nie było między nimi, ale młoda kobieta wyraźnie się rozprężyła po dwóch łyżkach syropu. Pewnie jeszcze chwilę posiedziałaby na starym fotelu Marka, ale nagle pojawiła się mysz, zwabiona zapachem herbatników. Pani Rodzynka wrzasnęła, pomimo swojego chwilowego rozluźnienia, zamruczała – dziękuję za kawę – i wybiegła z domu Magdy, jakby ktoś ją gonił. A mysz wskoczyła Magdzie na kolana, umyła się małymi łapkami i umościła w kieszeni jej kuchennego fartucha. Wyglądała na zadomowioną i bardzo zadowoloną.

Kalendarz wskazywał jednoznacznie, że zaczynał się czerwiec i jaśminowce pachniały coraz intensywniej. Krzewy były całe pokryte białymi kwiatami i z jakiegoś powodu nie znikły z ogrodu tej nocy.

***

Wieczór był duszny i ciepły. Serce Magdy znów wystukiwało dziwny rytm. Usiadła na huśtawce, przymknęła oczy i usłyszała melodię, która chyba przyplątała się do niej kiedy miała czterdzieści lat – „Never ending story” – uśmiechnęła się do siebie łagodnie. Mogłaby dać słowo, że mysz, która do tej pory nie wyszła z jej kieszeni, zamruczała. Zupełnie jak Pazurek, ich czarny kot, którego kiedyś tak bardzo kochali z Markiem.

Jaśminowce pachniały coraz mocniej i Magda zamknęła oczy. Była zmęczona i chciała się zdrzemnąć. Mrucząca mysz wyszła z kieszeni Magdy i zaczęła ocierać się o jej nogi, a ona wcale nie chciała się temu dziwić, bo czuła, że czar może prysnąć i zostanie znów ze swoją samotnością, pobojowiskiem za płotem, i pagodą, która stanie w miejscu jabłoni. W jej sercu znów jechał pociąg, tuk-tuk, tuk-tuk tuk … tuk. Tuk.

***

Kiedy zbudziła się było aż jasno od gwiazd, ale Magda nie mogła rozpoznać gwiazdozbiorów. Jakby patrzyła na obce niebo.

Straszna ze mnie gapa- pomyślała – nie zgasiłam światła w kuchni. I usnęłam na huśtawce.

Poszła w stronę domu i zdziwiła się, bo plecy jej nie bolały, a nogi były jakby lżejsze. Czarny kot podbiegł i otarł się o jej nogi. Z kuchni unosił się zapach pomidorów, oregano, bazylii i pizzy, a tylko Marek potrafił tworzyć takie kompozycje aromatów i kolorów na talerzu. Nie jadła dobrze od jego śmierci. Jakieś potrawy, które miały tylko oszukać jęczący żołądek, popite ciepłym płynem.

Ale teraz pizza i jaśminowce pachniały w duecie. Pazurek delikatnie pomiaukiwał obok jej nóg. Obejrzała się za siebie i zobaczyła JEJ jabłoń, czereśnię i cały piękny Ogród, który kiedyś był częścią ich świata. Był? Drzewa spoglądały na nią zza płotu jakby młodsze i bardziej świeże. Magda słyszała ich szepty i miała wrażenie, że ogarnia ją podmuch ciepłego powietrza, które tchnęło do jej ucha –Witaj…

Marek wyszedł z kuchni z parującą pizzą na dużym talerzu. Uśmiechał się i w oczach miał iskierki. Jak to mówiła pewna pani z Samoobrony? – Magda pogłówkowała przez trzy sekundy – Kurwiki?

-Zbudziłaś się – znów poczuła jego dłoń na swoim policzku. Była ciepła. Wszystko przygotowałem – Marek wskazał na ogród za płotem – czekaliśmy z Pazurkiem na ciebie. Dobrze, że się w końcu zdecydowałaś, bo pizza nie poczekałaby tak cierpliwie jak my – śmiał się lekko i miał piękne białe zęby, jak wtedy, gdy go poznała na uniwersytecie.

Magda nie miała wątpliwości, że czekali. Była spokojna, a pociąg w jej klatce piersiowej zatrzymał się. Wzięła trójkąt ciepłego drożdżowego placka, a ser pociągnął się za nim z lekkim mlaśnięciem. Pazurek trącił ją łapką i kawałek salami spadł na trawę.

W tle cicho grała muzyka – Never ending story. Ogród znów był obok nich.

I tylko gwiazdy wyglądały zupełnie inaczej niż na Ziemi.

Barbara Lew

P.S. Opowiadanie jest moją własnością, w świetle przepisów o prawach autorskich i własności intelektualnej. 

Share this Post