Połamało i porozbijało się moje dziecko, Krecik mój kochany. Dużo już w swoim życiu poznał bólu i szpitala, a ciągle ma tyle radości i optymizmu w sobie, że mogę się od niego uczyć 🙂 Zmobilizowałam się więc i króciutko napiszę, bo poniedziałek, a więc „domowy” wpis.
A że pisanie mam dzisiaj niemrawe i zmęczone pielęgnacją „choraka” to nie gotowanie, nie pieczenie, ale moje domowe „świątki”, które zamieszkały w moim domu i ogrodzie.
Lubię je. Pozbierane tu i tam. Mieszkające w starych drzewach. Takie, które czasem przygarniam, bo są bardzo wiejskie, podkarpackie, bieszczadzkie. Te drewniane i gliniane.
Nauczyła mnie tego chyba moja mama, a potem ta miłość do drewna i gliny rozrosła się we mnie jeszcze mocniej.
Kiedyś w Łańcucie miał swój sklepik z drewnianymi rzeźbami Pan Boguś ze wspaniałą brodą. Nie wiem dokąd zabrał pewnego dnia swoje narzędzia i rzeźbiarską duszę, ale kupiłam u niego kilka „drewniaczków” spod jego ręki i spod ręki innych lokalnych artystów.
Z kapliczki zbudowanej przez Pana Bogusia po wielu latach został tylko Chrystus i zamieszkał w „kikucie” naszej starej czereśni, którą mój mąż, też Boguś 🙂 przerobił na kapliczkę 🙂
A w pniu po starej babcinej śliwie, która wyzionęła ducha 18 lat temu …
I w leciwej jabłoni, która ma dziuplę tak wielką, że można przełożyć rękę na drugą stronę …
Są i inne, lecz nie sposób pokazać wszystkich. Dlaczego dzisiaj o nich? Bo pomyślałam, że ciężko byłoby opuścić to miejsce, które łączy wszystko co jest dla mnie ważne. Drzewa, które sadziły ręce moich dziadków, około 100 lat temu i te podkarpackie smaczki, które otaczają mnie gdziekolwiek się nie ruszę. I ludzi, którzy są też wrośnięci w to miejsce jak ja. A mój najświeższy ogrodowy „drewniaczek”?
Monika zadzwoniła do mnie znienacka i powiedziała. Mam coś dla ciebie. Zaraz będę. I była za chwilę, ze smutnym Jezusem pod pachą. Jezusem, który kiedyś „mieszkał” z drogą jej osobą. Ty takie lubisz i masz w ogrodzie. Monika miała rację. Drewniany smutny Jezus już ma swoje miejsce.
Dobrego tygodnia <3
Share this Post