MAM TĘ MOC

In Życie Po Babsku by Basia23 Comments

Kilka tygodni temu młoda terapeutka pracująca z dziećmi z niepełnosprawnością i ich rodzinami, powiedziała pewnym głosem, mamy młody zespół. W ten sposób wyjaśniła mi swój sposób pracy z rodzicami tych dzieci. Młody, czyli prężny, dynamiczny, wykształcony. Te trzy słowa miały wyjaśnić kompetencję i wydajność. Szybkie uproszczenie XXI wieku. Przekonanie, że osoby, które to usłyszą będą miały jasny i klarowny obraz grupy ludzi, która wie co robi. Przekonanie zawarte w słowie młody.

Kiedy czasem pytam moich uczniów o ich opinię w bardzo różnych kwestiach, zaskakuje mnie jak bardzo inaczej czują i widzą świat. To tak, jakbym zaglądnęła w siebie, pod wszystkie warstwy, które pokryły mnie przez lata i spojrzała na świat przez inne, moje stare soczewki.

Nie jestem młoda. A przynajmniej nie jestem młoda z definicji początku XXI wieku. Mam już dorosłe dzieci, synową, świętowałam już swoje 25 lat małżeństwa i w sklepach kosmetycznych oferują mi kremy na zmarszczki. Sukienki w łączkę są dla mnie zbyt młode, a w szpilkach bolą mnie nogi i puchną kostki. Nawet cienie do oczu i szminki muszę wybierać z rozsądkiem, żeby czasem ktoś nie pomyślał, że mam inny zawód 😉

A jednak, pomimo tych wszystkich, jakże deprymujących prawd, mocniej niż kiedykolwiek wiem, że MAM TĘ MOC. Pomimo tego co mówi mi kawał tego świata, krzywym paluchem wskazując na moje braki, druga połowa mówi mi coś zupełnie innego. Mam tę moc dzięki warstwom doświadczenia, którymi obrastam od wielu lat. Mam ją dzięki nauczycielowi, któremu na imię ŻYCIE. Który stał się trochę bardziej zrozumiały z chwilą, gdy zaczęło mi przybywać lat. Kamienie milowe okazały się przereklamowane. Nie zrobiło się straszniej. Skóra i piersi nie obwisły mi do ziemi w chwili, gdy przekroczyłam magiczną trójkę, czy czwórkę pomnożoną przez dekady. Na horyzoncie pojawiły się za to pewne korzyści …

Koło trzydziestki opatuliłam się bardzo silnie w kocyk mojego prawa do własnego rozwoju. Nagle pojęłam, że nie jestem tylko żoną i mamą. Że chcę jak dawniej być ciut szalona, robić to co siedzi w moim brzuchu. I choć nie zawsze smakuje to najbliższym, ważne, że smakuje to mnie. Koło czterdziestki owinęłam się w empatię. Do świata i siebie. Zaczęłam grzebać głębiej w przekonaniach i kwestionować poprawność życia według przyzwyczajeń. Pogłaskałam się sama po głowie w geście akceptacji i polubiłam się prawie zupełnie. Bo można kochać siebie, z trochę niefajnymi nogami, roztargnieniem i paznokciami bez kolorowego lakieru. Nieplastikową, tylko zwyczajną.

Teraz, po trochu, dorzucam spokój i owijam się w pewność, że nic mi nie ucieknie. Czas jest jak rzeka, a rzeki nie da się ujarzmić. Więc nie chcę tego robić. Wolę spokojnie patrzeć jak płynie i brać to co mi przyniesie.

Wszystko ma swój czas i swoje miejsce. Dostajemy od życia smaki słodkie i cierpkie. Jesteśmy wystarczające i dobre, tak długo, jak wystarczające i dobre się czujemy. Ni mniej ni więcej. Sekret miłości do siebie to nasze własne granice, nietknięte przymusem bycia lepszą, starszą, młodszą, mądrzejszą. Smakowanie wszystkiego co daje życie wraz z konsekwencjami i doświadczeniem. Poczucie, że w każdej chwili jesteśmy dobre tu i teraz. I że ta chwila się nigdy nie powtórzy.

Inteligencja, wykształcenie, bystry umysł to nie składowe mądrości. Mądrość to przywilej doświadczenia. To ten magiczny spokój, który nagle osiągamy. Bez pośpiechu. Bez potrzeby udowadniania sobie, że damy radę. Z szafą, która ma w sobie rozmiar, który na nas pasuje, S/M/L w zależności od dnia w naszym kalendarzu.

Z każdą chwilą, bez zbędnego oglądania się za siebie.

Z wiarą w to, że decyzje, które podejmuję i podejmę w przyszłości będą dobre, bo moje.

♥♥♥

Barbara Lew

Share this Post