To nie jest recenzja. To nie jest reklama. To wpis o zaskoczeniu, które kiedyś zgotowała mi niepozorna książeczka dla dzieci, którą znalazłam w bibliotece, zupełnie przypadkiem.
Miałam dużą przerwę pomiędzy urodzeniem córki i mojego najmłodszego synka i chyba dlatego parę spraw, związanych z dziećmi, mnie ominęło. Ale na szczęście nie ominął mnie „JEŻ” Katarzyny Kotowskiej. Znalazł się w stosiku książek do wypożyczenia, zupełnie bez planu, może dlatego, że był taki „minimalistyczny”, ilustracje miał powściągliwe, nienachalne kolory, które niosły obietnicę czegoś innego, niż wszystkie nowoczesne bajki, które czytaliśmy.
Dość, że trafił do mnie. A potem ja zakochałam się w tej opowieści tak bardzo, że MUSIAŁAM ją kupić dla siebie, swoją własną książkę, choćbym nie wiem ile musiała za nią zapłacić.
Bo kiedy tracę kierunek, wydaje mi się, że może błądzę w mojej wizji świata, albo zaczynam wątpić w moje wartości, „JEŻ” jest jak drogowskaz. Wrażliwość, miłość i SENS, które tam odnajduję, to powód, dla którego chciałam mieć tę książkę. I jeszcze ilustracje, dzieło autorki, piękne i wzruszające.
Więcej nie napiszę, bo nie chcę psuć Wam przyjemności czytania. Jeśli jeszcze nie czytaliście, a tylko macie taką możliwość, wypożyczcie i poświęćcie „JEŻOWI” 10 minut przed snem. I nie czytajcie wcześniej recenzji, ani streszczenia. Zostawcie sobie przyjemność zanurzenia się w tą opowieść nieświadomie. Tak, jak zupełnie przypadkowo zrobiłam to ja.
Share this Post